po kilku dniach zaczęłam dostawać skurczy, raz mocniejszych raz słabszych...
Powiedzieli że postarają się jak najdłużej mnie przetrzymać. Ale potem wszystko zaczęło się dzieać dość szybko. Na kontrolnym usg docent przeraził się moim napiętym brzuchem i powiedział: "długo macica nie wytrzyma". Dodatkowo okazało się, że moje wyniki zaczęły spadać. Dostawałam kroplówki by choroba się nie rozprzestrzeniła. No i na następny dzień informacja : "w czwartek robimy cięcie". Przerażona napisałam do swojego lekarza, który chwilę później pojawił się u mnie i wytłumaczył, że konieczne jest cięcie, ze względu na możliwość pęknięcia wcześniejszego szwu po cesarce.
Operował mnie mój lekarz, bardzo się bałam i zupełnie inaczej niż przy Zuzi czułam co robią, mimo że bólu nie czułam. Pierwsza pojawiła się dziewczynka :)
Mały był tak wysoko i na dodatek poprzecznie ustawiony, że ciężko było go wyjąć.
Płakałam ze szczęścia.....
Malutka urodziła się o 12:50 ważyła 2600 i 49 cm, a Mały Książe o 12:53 ważył 2400 i 48 cm
Następne dni w szpitalu powoli dochodziłam do siebie i uczyłam się na nowo bycia mamą. Rewelacyjna byłą pomoc położnej laktacyjnej. Dzięki niej wierzę, że może uda się wykarmić dwójkę dzieci na mleku z piersi.
Mieliśmy wyjść w środę, ale na usg okazało się że Malutka ma torbiel i wymagano konsultacji chirurgicznej. To był bardzo ciężki dzień. Widziałam wszystko w ciemnych barwach..Nigdy się tak nie martwiłam jak wtedy...
W czwartek okazało się, po konsultacji chirurgicznej, że torbiel jest do obserwacji. Kontrola za miesiąc. Proszę Boga, by torbiel się wchłonęła, by Malutkiej nic nie było.
Wieczorem byliśmy już w domu. Nareszcie!!!
A następnego dnia moja starsza córka miała 6 urodzinki. Był tort, prezent i zmęczenie hehe przy trójce dzieci to jest niezły zapierdziel ....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz